Od pierwszych stron książki Ursuli Le Guin czułem tę samą przyjemność, jaką miałem przy lekturze Hobbita Tolkiena dawno temu, bo jeszcze w latach licealnych. Wiem: dziwne, niedorzeczne i głupie to dopasowanie. Przecież obie pozycje są zupełnie różne, łączy je niewiele ze wskazaniem na prostą historię w świetnie wykreowanym świecie.
Skąd to znam?
Liniowa fabuła o cudownym chłopcu, który szybko zostaje rozpoznany jako świetny materiał na czarnoksiężnika wydaje się do bólu oklepana. Wtórna historia, plastyczne opisy, proste dialogi, łatwe do przewidzenia zwroty akcji – wszystko wskazuje na to, że to pozycja dla starszych dzieci i młodzieży. Mi – dorosłemu, nie powinna przynosić frajdy, a jednak jest inaczej.
Gdzie tkwi sekret Czarnoksiężnika z Archipelagu? Myślę i napiszę to zupełnie poważnie, że Le Guin z premedytacją napisała to tak, bym mógł czuć się dzieckiem i infantylnie przeżywać przygody głównego bohatera – Geda vel Krogulca. Jakbym nie miał ponad 30 lat, ale 12, może 14.
Nie oznacza to, że nie ma w książce głębi. Wspomniana prosta historia jest metaforą życia – tego, co robimy od zawsze i cyklicznie: popełniamy błędy, uciekamy przed ich skutkami, by w końcu stawić im czoła i poznać lepiej samych siebie.
Nauka konsekwencji
Ziemiomorze czyli świat, jaki wykreowała Le Guin nie wybacza. Magia w jego ramach jest sztuką konsekwencji. Prościej? Jeśli bohater czarami ściąga chmurę i deszcz w jedno miejsce, w innym obszarze nastąpi susza. Nie ma tu łatwych, słusznych i jednoznacznych wyborów. Pomagając komuś, łatwo zaszkodzić kolejnemu. Autorka jest w tym aspekcie metodyczna i nie pozwala sobie na wyjątki.
Po co o tym piszę? Bo nie cierpię w fantasy magii, która jest pozbawiona echa. Kiedy mag ciska hokus-pokusem z prawa i lewa z zamierzonym przez siebie efektem, ale bez żadnej głębszej implikacji w świecie, to ja pieprzę jego czary.
Ziemiomorze
Czarnoksiężnik z Archipelagu jest pierwszym utworem szerszego cyklu Ziemiomorza. Czy przekonał mnie do przeczytania całości? Tak. Właściwie już mam za sobą kolejną część czyli Grobowce Atuanu, a zaraz zabiorę się za Najdalszy brzeg.
Jak widać entuzjazm dla książek autorki mnie nie opuszcza i kto wie, nie obiecuję, ale po zamknięciu przeze mnie cyklu, spróbuję skonfrontować wrażenia z powyższymi przemyśleniami.